Kolejna perełka od Arthura Penna. Z pozoru dramat obyczajowy o perypetiach uciekiniera z więzienia (Robert Redford), przez przypadek wplątanego w morderstwo. Mamy tu jednak także obraz segregacji rasowej w ówczesnych Stanach oraz portret małomiasteczkowej bigoterii nowobogackich. Przy głębszej analizie fabuły odnajdziemy tutaj przedstawienie polowania na czarownice doby makkartyzmu czy nawet echa zabójstwa Kennedy'ego. A na dokładkę jest Marlon Brando jako ostatni sprawiedliwy niczym szeryf w "W samo południe". Tyle, że w odróżnieniu od Gary'ego Coopera ma przeciwko sobie mieszkańców całego miasta.